poniedziałek, 8 czerwca 2015

Tydzień w pigułce (1)


Co jak co, ale aura jaką zaserwowała nam pogoda podczas ostatniego długiego weekendu była zwalająca z nóg, dosłownie i w przenośni. I tak jak majówkę mieliśmy średnio udaną, to tym razem postanowiliśmy wykorzystać te dni na maxa i nie zalegać tyłkami na kanapie przed serialem. Chociaż czas na serial też się znalazł :P


Tydzień w skrócie przedstawiał się następująco:

piątek, 5 czerwca 2015

Emigracja? No, thanks.

Jeżeli ta nasza rzekoma "kamieni kupa" przestanie kiedyś istnieć i trzeba będzie spakować bety w tobołek na kijku i wyruszyć w stronę obiecującego zachodu, to zapewne będę ostatnia, która zgasi tu światło. A zanim to zrobię to jeszcze usiądę sobie na 10 minut i popatrzę, zanim pójdę.

Źródło http://campus.ie/surviving-college/job-news/emigration-once-again

Teoretycznie powinno mnie ciągnąć za granicę gdzieś w kierunku krajów anglojęzycznych z racji skończonego kierunku i fascynacji, które nabyłam z czasem spędzonym na uczelni. I w sumie ciągnie, gdybym mogła to poobwieszałabym się zdjęciami południowych stanów, Route 66 i kanionami w Utah, jeździłabym pickupem i łaziła rozczochrana i wyzwolona jak Lana Del Rey. Mogłabym mieć ranczo i gonić byki w kraciastej koszuli. Albo jeździć na Harleyu przytulona do odzianych w czarną skórę pleców mojego chłopaka.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Dzień Dziecka - Jak spędzałam czas bez internetu?

"Dzieciaki teraz to tylko przed komputerami siedzą", "Te podwórka takie puste", "Zero kreatywności". Coś w tym jest, to prawda, że na podwórku jakoś mniej tłoczno. Prawdą jest też, że w większości przypadków jeśli dziecku nie podsuniesz zabawy pod nos, to samo nic sobie nie wymyśli, a już na pewno nie na cały dzień, nie mówiąc już o zajawce na całe wakacje! Czym zajmowała się mała Kaśka, kiedy na komputerze mogła jedynie rysować w paincie i układać pasjansa?

http://meggielynne.tumblr.com/post/45230557461/marshall-beach


1. Albumy, pamiętniki, zeszyty
Kilogramy, stosy, tony albumów o wszystkim. O psach, kotach, owadach, księżniczkach, a na samym końcu o idolach. Największym projektem był prowadzony wspólnie z dwiema koleżankami album o (uwaga) Ich Troje (!), Alicji Janosz i Ewelinie Flincie. Było tam wszystko, zdjęcia, wywiady, przepisywane ręcznie teksty piosenek. W rezultacie wszystkie Bravo i Popcorny przypominały ser z dziurami, bo wszystko co nas interesowało było przenoszone do zeszytu. Miałyśmy też zeszyt z wierszami o Atomówkach (pisałyśmy je same), ale pomysł się nie przyjął :P

wtorek, 26 maja 2015

7 rad od mamy, których żałuję, że nie słuchałam

Rady rodziców mają swoje plusy i minusy. Głównym plusem jest to, że jest to dobra rada, a minusem to, że jest od rodzica, a więc choćby nie wiem jak dobra ona była, to bunt jakoś sam naturalnie przychodzi. Nie zjem na złość, nie ubiorę się cieplej, nie wezmę lekarstwa. Co z tego, że przed chwilą sama chciałam to zrobić, ale jak już mi kazaliście, to jednak nie. U mnie życiowe rady i oczywistości były domeną mamy, również te kultowe "zakryj te nerki", "a jakby ci kazali wskoczyć w ogień, to też byś skoczyła?", "jak dla mnie to możesz tu jeszcze nasrać" czy "co wolno wojewodzie to nie tobie, smrodzie". Oprócz nich mam jeszcze w pamięci wiele innych, które teraz wydają mi się być na prawdę sensowne...


7 rad od mamy, których żałuję, że nie słuchałam


1. "Nie bądź na każde skinienie."


Prawda to, nie powinnam była być na każde skinienie koleżanek, kolegów, chłopaków... Byłoby prościej, gdyby każda prośba o pomoc w moją stronę nie dawała mi tyle radości i nie zrywałabym się ochoczo z podekscytowania, że ktoś nie może się beze mnie obejść. Albo, że ktoś sobie o mnie przypomniał. W rezultacie skończyło się to tak, że przez cały okres szkolny do ostatniego roku studiów wykonywałam za kogoś robotę, czasem poświęcając mnóstwo swojego czasu i nerwów ("Znowu to robię, obiecałam sobie, że już nie będę...") - robienie notatek, podsyłanie w nieskończoność miliardów gotowców, tłumaczenie pierdylion rady jak zrobić to czy tamto. Najśmieszniejsze jednak było poczucie winy, kiedy udawało mi się postawić samej sobie.

(Tekst często stał w parze z "Jak kocha to poczeka")

piątek, 8 maja 2015

O tym, jak zaczynasz chcieć się uczyć dopiero po studiach

6 lat podstawówki, 3 lata gimnazjum, kolejne 3 w liceum i 5 lat na studiach. 17 lat intensywnej edukacji, po zakończeniu której nagle uświadamiasz sobie, że zaczyna Cię kręcić coś, o co w życiu byś się nie podejrzewał...



Jesteśmy wszyscy jak te dyski twarde napakowane danymi kompletnie nieprzydatnymi do życia codziennego. Oglądałam tegoroczne arkusze maturalne, do tego jeszcze znalazłam stary zeszyt z biologii z pierwszej klasy liceum, i uderzyło mnie nagle coś, czego nie zauważałam kompletnie przez cały ten czas.

WSZYSTKO, A ZARAZEM NIC.

Tym zajmowaliśmy się przez 17 lat edukacji.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Geocaching, czyli jak zostałam poszukiwaczką skarbów

Założę się, że większość z Was chociaż raz bawiła się w podchody - rysowanie strzałek na chodniku, odnajdywanie zakodowanych wskazówek, zmyłki, zawiłości, nieścisłości, a na końcu upragniony skarb w postaci pluszaka, złotego kapsla lub pustej butelki po Coli. Podchody w konkurencji na najlepszą formę spędzania wolnego czasu plasowały się u mnie w ścisłej czołówce. Kiedy więc  przypadkiem odkryłam nową wersję zabawy w poszukiwaczy skarbów, myślałam, że oszaleję ze szczęścia :)

Źródło Google

Zacznę od tego, że od zawsze kręciło mnie łażenie po ruinach, opuszczonych zakładach, kamienicach, starych cmentarzach. Apogeum tych dziwnych upodobań przypadło na lata licealne, kiedy to zakupiłam swoją lustrzankę i fotografując przepiękne ściany z łuszczycą nauczyłam się fotografowania na trybie manualnym. Potem do tego dołożyłam modelkę i tworzyłam pierwsze super "oryginalne" sesje, głównie w częstochowskim Wełnopolu i cegielni, która nota bene została brutalnie zburzona do zera. Wtedy jednak nie wiedziałam jeszcze, że ma to swoją nazwę - Urban Exploring, w skrócie Urbex. A szkoda, bo może gdybym mówiła mamie, że "Idę na urbex" zamiast "Idę się szlajać po opuszczonej fabryce, w której w każdym momencie może mi spaść a łeb cegła", to miałaby spokojniejszy sen*.

środa, 1 kwietnia 2015

Rodzic = Kłamca

Wspominałam już, że każdy dzień w pracy czegoś mnie uczy? Dzisiejszy dzień nauczył mnie, że TRZEBA KŁAMAĆ.


Ot zwykła sytuacja. Grupa 5-latków. Po moich zajęciach w przedszkolu po chłopca przychodzi tatuś. Chłopiec oznajmia mnie i swojej wychowawczyni, że w piątek go nie będzie, bo idzie do dentysty. Mówi to z uśmiechem na ustach, tatuś obok czeka z kurteczką. Na co ja, również z uśmiechem odpowiadam...

"Ooo super, chociaż ja chyba wolałabym przyjść do przedszkola". 

To zdanie nie brzmi tak drastycznie jak brzmiałoby przy akompaniamencie "Lux Aeterna" (KLIK), a chyba w taki własnie sposób moje słowa usłyszał stojący obok tatuś. W odpowiedzi usłyszałam bowiem:

"PROSZĘ NIE STRASZYĆ MI DZIECKA"*...