piątek, 5 czerwca 2015

Emigracja? No, thanks.

Jeżeli ta nasza rzekoma "kamieni kupa" przestanie kiedyś istnieć i trzeba będzie spakować bety w tobołek na kijku i wyruszyć w stronę obiecującego zachodu, to zapewne będę ostatnia, która zgasi tu światło. A zanim to zrobię to jeszcze usiądę sobie na 10 minut i popatrzę, zanim pójdę.

Źródło http://campus.ie/surviving-college/job-news/emigration-once-again

Teoretycznie powinno mnie ciągnąć za granicę gdzieś w kierunku krajów anglojęzycznych z racji skończonego kierunku i fascynacji, które nabyłam z czasem spędzonym na uczelni. I w sumie ciągnie, gdybym mogła to poobwieszałabym się zdjęciami południowych stanów, Route 66 i kanionami w Utah, jeździłabym pickupem i łaziła rozczochrana i wyzwolona jak Lana Del Rey. Mogłabym mieć ranczo i gonić byki w kraciastej koszuli. Albo jeździć na Harleyu przytulona do odzianych w czarną skórę pleców mojego chłopaka.

Wszystko fajnie, ale tylko na chwilę, na tydzień, dwa, góra miesiąc. Ostatecznie zawsze stwierdzam, że najlepiej jest tu, pomimo tego wszystkiego co dzieje się wokół. 

Z jednej strony podziwiam osoby, które potrafią spakować się i wyjechać za pracą, jakby nie patrzeć jest to oznaka ogromnej odwagi i determinacji. Z drugiej zaś strony jest mi ich potwornie żal, że brak zawodowego spełnienia w Polsce zmusza ich do opuszczenia rodziny i wyprowadzki tysiące kilometrów stąd. Ludzie się cieszą a ja widzę jedną z większych życiowych tragedii obecnych czasów. Najsmutniejszym dla mnie faktem jest jednak to, że wszystko jest dla PIENIĘDZY. Dla pieniędzy żegnamy się z rodziną i przyjaciółmi obiecując im, że codziennie będziemy gadać na Skype, dla pieniędzy umiejscawiamy się w zupełnie obcej kulturze wśród zupełnie obcych ludzi, z większą lub mniejszą barierą językową i wrzucamy uśmiechnięte zdjęcia na facebooku, żeby wszyscy widzieli. Za miesiąc nagle "zapomnimy" już rodzimego języka a dziecko nazwiemy Dżejms albo Dżesika. 

Szczerze? Wolę zarabiać tyle ile zarabiam tu, na miejscu, niż kilka tysięcy więcej za granicą. Istotniejsze jest bycie przy ludziach dla mnie ważnych niż pławienie się w luksusach, dających mi namiastkę i iluzję szczęścia. Wolę mieć dość niektórych osób mając je blisko niż boleśnie tęsknić miesiącami zastanawiając się co teraz robią i jaką mają pogodę. Oczywiście mam świadomość ogromnych pozytywów wynikających z wyjazdu na stałe (pomijając zupełnie kwestię zarobków), ale ich koszt jest dla mnie zbyt wysoki. Najprawdopodobniej mam zbyt grube i zbyt głęboko wrośnięte korzenie by podjąć taką decyzję. W pozostałych przypadkach jest to coś, z czego cieszę się ogromnie.

Bo to pieniądze mają być środkiem do życia a nie na odwrót. Chcę żyć tu, po mojemu i skromniej, gdzie maj jest piękny i kwitnący, gdzie nie pada całymi dniami, gdzie cztery pory roku nie dają nam się nudzić, gdzie zachody słońca na tle złotych łanów pszenicy potrafią zachwycić, Mazury ukoić a Bieszczady wyciszyć.

Źródło http://babygia2014.tumblr.com/post/118789849698/sublim-ature-bieszczady-mountains-poland