Kolejny taki dzień, w
którym jadę autobusem na zajęcia do dzieciaków obładowana obrazkami, kserówkami
i z głową pracującą na pełnych obrotach wymyślającą kolejne modyfikacje
sprawdzonych już zabaw. Z torebki wystaje ręka (a może to noga?) firmowej
pacynki jakby chciała wydostać się na zewnątrz i zobaczyć co dzieje się za
oknem pojazdu. A jest na co patrzeć.
Lubię dużo widzieć,
dlatego też zawsze wybieram miejsce przy oknie, najlepiej po prawej stronie
zaraz za kierowcą. Dzięki temu mam wszystkich ludzi za sobą, nic mnie nie
rozprasza a jedynym bodźcem docierającym do moich mózgowych zwojów są obrazy migające
za szklaną barierą. Od jakiegoś czasu świadomie zrezygnowałam z podróżowania ze
słuchawkami w uszach i wygłuszania się na otaczającą rzeczywistość. Dawniej
przemierzanie drogi z domu na uczelnię bez muzycznego akompaniamentu dawkowanego wprost w
kanał słuchowy było dla mnie nie do pomyślenia, irytowały mnie rozmowy ludzi, kwiczący
śmiech licealistek i grube rapsy z tylnej części autobusu. Dziś te rzeczy
irytują mnie równie mocno, ale jednak trochę inaczej. Bo przecież ci ludzie to
nadal też ludzie mający w głowie podobną sieczkę jak ja i robiący te wszystkie irytujące rzeczy z jakiegoś powodu.