Im więcej znajomych na
fejsie tym większy mindfuck można sobie zaserwować, a im większa różnorodność
osób, przekrój wiekowy i styl życia tym częściej można skończyć zbierając
szczękę z biurka na widok udostępnianych treści. Zuckerbergowi dziękuję za funkcję
blokowania wyświetleń poszczególnych osób.
Konto na facebooku
posiadam od końca 2009 roku. Mogłabym nawet powiedzieć, że pojawiłam się tam „zanim
to było modne”, wyszukiwarka znalazła mi zaledwie kilkunastu znajomych. Mniej
więcej w tamtym okresie zaczął pojawiać się stopniowy wysyp kont użytkowników. Podejrzewam,
że prędzej czy później każdy z nas będzie tym fejsowym upierdliwcem, ja również
nim byłam. Byłam typem namolnego rolnika, mianowicie namiętnie prowadziłam swoją
wirtualną farmę, w którą trzeba było inwestować sporo czasu i materiałów
budowlanych w postaci desek, cegieł, gwoździ, czy chociażby głupiego młotka, o
które żebrałam znajomych. O ile jeszcze współgracze mogli to zrozumieć, to
podejrzewam, że hurtowo udostępniane przeze mnie posty o tym, że „Katarzyna
potrzebuje 5 desek do wybudowania nowej stodoły” albo „Wyślij mi 2 uprzęże dla
konia, bo potrzebuję stajni” mogły być lekko irytujące. Szczerze w tym momencie
uderzam się w pierś i pozdrawiam wszystkich, którzy mnie zablokowali, tym
bardziej, że po fazie na farmę nastały etapy prowadzenia cukierni i prowadzenia
amerykańskiego ranczo.
Na szczęście człowiek
chociaż trochę mądrzeje i po wstępnych ekscytacjach możliwościami wirtualnego
dojenia krów zaczyna powoli się uspokajać i zdawać sobie sprawę z tego, że
ostatecznie nasza facebookowa aktywność jest niestety odzwierciedleniem nas
samych. Choćbyśmy nie wiem jak usilnie bronili się przed tym wytaczając
argumenty „to tylko internet, dla mnie to zabawa, nie biorę tego na serio” to
niestety, ale forma twojej „zabawy” również wiele o tobie mówi. Obecnie liczba
moich znajomych wynosi dokładnie 359 a średnia wieku to mniej więcej 25 lat. I
to właśnie ten wiek sprawia mi najwięcej problemów, bo jak wytłumaczyć niektóre
zachowania wśród dorosłych osób?
1. Domowe przedszkole, czy słońce czy deszcz
Tak,
wiem, nie jestem matką więc nie rozumiem, ale jak będę mieć swoje to zrozumiem.
No chyba nie… Nie jestem w stanie pojąć co kieruje umysłem młodej matki
wrzucającej album pt. „Spacer hihi” z 20 zdjęciami swojego dziecka. Zdjęcie 1:
zbieram liście. Zdjęcie 2: trzymam liście. Zdjęcie 3: tarzam się w stosie
liści. Zdjęcie 4: siedzę sobie z liśćmi na zjeżdżalni. Zdjęcie 5: dalej siedzę
sobie na zjeżdżalni, tylko, że mam dupkę 10cm bardziej w prawo. Wystarczy,
serio. Wystarczy nam jedno by dowiedzieć się, że byliście na spacerze. Poza tym
nie chciałabym psuć rodzinnej sielanki, ale nie chcecie wiedzieć, gdzie
najbardziej lubi sikać mój pies.
2. Selfie addict
O ile
nie mam nic przeciwko robieniu sobie i wrzucania selfie, selfie stick również
uważam za ciekawy wynalazek, to naprawdę dużo mam przeciwko ślepocie ludzi,
których galeria zdjęć profilowych składa się z dokładnie takich samych zdjęć.
Ujęć. Wyrazów twarzy. Rozumiem, też mam w sumie 3 tzw. „bezpieczne ułożenia
twarzy”, super się przydają kiedy ktoś robi nam zdjęcie a my już wprawieni
wiemy, że taka a taka mina wyjdzie spoko. Nie zmienia to jednak faktu, że nie
musisz dodawać tych kilkudziesięciu fotek, bo naprawdę nie zdążyłeś aż tak zmienić
się od dnia wczorajszego bym nie mogła tego przegapić. I tak wszyscy wiemy, że
chodzi o lajki.
3. Ludzie-widmo
Wyobraź
sobie, że spotykasz znajomego na ulicy, gadacie sobie przez kilkanaście minut
na konkretny temat, powiedzmy, że o filmie, który ostatnio widziałeś.
Opowiadasz coś, i nagle widzisz, że twój rozmówca odwraca się i odchodzi bez
słowa w samym środku twojej opowieści. Chamskie, nie? To czemu to samo robisz
na fejsowym czacie? I dlaczego, kiedy nagle po godzinie raczysz wrócić, nagle
oburzasz się, że nie odpisuję?
4. Grupowe hieny
Grupy na
facebooku to też dobra rzecz. Miałam „przyjemność” czerpać korzyści z bycia
członkiem grupy tłumaczy, fotografów, urbexowców… Z każdej z nich ostatecznie
wypisałam się z wielką ulgą. Czego nie mogę tam zrozumieć? Wiader pomyj
czekających na każdego, usilnego pokazania, że jest się bardziej doświadczonym
czekając tylko na okazję do obśmiania kogoś. Ogólnie pojętego hejtu,
niekończących się dyskusji w komentarzach o jakąś pierdołę i koronnych
argumentów typu „zazdrościsz”, „nie masz życia”, „dorośnij” czy „właśnie tacy
jak ty niszczą rynek”.
5. Panele dyskusyjne
A skoro
już o dyskusjach mowa to te są jednym z moich głównych powodów, dla których
chętnie usunęłabym konto. Dyskusje polityczne, religijne, żywieniowe, a nawet
te światopoglądowe nawet dotyczące totalnych pierdół. Naprawdę, czekam na
dzień, w którym każdy pojedynczy człowiek przestanie czuć usilną potrzebę dorzucania
swoich 3 groszy i siania fermentu na sam widok czyjegoś lekko odmiennego
zdania. Czekam też na moment, w którym ci sami ludzie nauczą się te dyskusje
prowadzić i zaakceptują jeden prosty fakt, że możemy mieć odmienne opinie, skoro już tak ciężko było się powstrzymać by jednak coś napisać.
Każdy z
tych punktów można sprowadzić do wspólnego mianownika. Wszędzie zachowujemy się
„nierealnie”, jakbyśmy byli oderwani od rzeczywistości. Być może faktycznie
przesadzam, ale staram się zachowywać w tych dwóch światach, realnym i
wirtualnym, tak samo. Nie piszę komuś czegoś, czego nie powiedziałabym w twarz.
Nie wrzucam publicznie treści, o których wstydziłabym się wspomnieć w obecności
znajomych czy rodziny. Sukcesywnie wyrzucam ze znajomych osoby, które udają, że
mnie nie znają i z którymi nic mnie nie łączy. Trzymam na bieżąco porządek na
głównej tablicy, ukrywam zdjęcia dzieci na stosach liści i ciapciatych
owsianek.
Patrz co
piszesz i co robisz, w tych czasach ludzie oceniają cię już nie tylko po
wyglądzie.