Kolejny taki dzień, w
którym jadę autobusem na zajęcia do dzieciaków obładowana obrazkami, kserówkami
i z głową pracującą na pełnych obrotach wymyślającą kolejne modyfikacje
sprawdzonych już zabaw. Z torebki wystaje ręka (a może to noga?) firmowej
pacynki jakby chciała wydostać się na zewnątrz i zobaczyć co dzieje się za
oknem pojazdu. A jest na co patrzeć.
Lubię dużo widzieć,
dlatego też zawsze wybieram miejsce przy oknie, najlepiej po prawej stronie
zaraz za kierowcą. Dzięki temu mam wszystkich ludzi za sobą, nic mnie nie
rozprasza a jedynym bodźcem docierającym do moich mózgowych zwojów są obrazy migające
za szklaną barierą. Od jakiegoś czasu świadomie zrezygnowałam z podróżowania ze
słuchawkami w uszach i wygłuszania się na otaczającą rzeczywistość. Dawniej
przemierzanie drogi z domu na uczelnię bez muzycznego akompaniamentu dawkowanego wprost w
kanał słuchowy było dla mnie nie do pomyślenia, irytowały mnie rozmowy ludzi, kwiczący
śmiech licealistek i grube rapsy z tylnej części autobusu. Dziś te rzeczy
irytują mnie równie mocno, ale jednak trochę inaczej. Bo przecież ci ludzie to
nadal też ludzie mający w głowie podobną sieczkę jak ja i robiący te wszystkie irytujące rzeczy z jakiegoś powodu.
Pierwsza połowa mojej
podróży to trasa o niezbyt dużym zagęszczeniu pasażerów czy pieszych w zasięgu
wzroku. Odcinek ten pokonuję zazwyczaj kierując myśli w stronę wymyślania
zabaw. Nie jestem typem tragarza wożącego ze sobą ciężkie notatniki na pomysły
i inspiracje, dlatego każdy z pomysłów staram się zapamiętać dokładnie
odpowiednio długo o nim myśląc. Ta trasa jest powierzchowna, myślę o tym co
mogę zrobić, co zrobię i w jaki sposób. Powoli zbliżam się do centrum.
Uwielbiam wjeżdżać w
centrum miasta. Zakładam wtedy nogę na nogę, mam wtedy jakieś lepsze poczucie
równowagi, być może to kwestia ułożenia kręgosłupa (Kasia zgarbiona to Kasia
szczęśliwa), po czym mój wzrok kieruje się w stronę ludzi za zimna taflą lekko przybrudzonego
szkła. Starałeś się kiedyś wyobrazić sobie elektryczność? Kolory uczuć? Małe
iskierki i światło emanujące z każdego człowieka? Podjeżdżamy pod jeden z
głównych przystanków w centrum, na przystanku roi się od zniecierpliwionych
pasażerów, którzy z przymrużonymi oczami wypatrują swojego numeru, który już ma
5 minut spóźnienia. Gdybyśmy tylko mogli zobaczyć natężenie emocji w takim
miejscu, gdzie zagęszczenie ludzi jest większe niż na pierwszej lepszej ulicy,
mielibyśmy piękny obraz społeczeństwa. Jaki kolor miałaby ta elektryzująca masa
unosząca się nad ich głowami? Czy jest biało-kremowa, spokojna i zrelaksowana?
A może czarno-fioletowa, zestresowana i zlękniona? Czy ten mężczyzna gaszący
właśnie papierosa na ścianie wiaty przystankowej elektryzuje na czerwono, bo
właśnie dostał złą wiadomość od szefa? Tuż za jego plecami na średnim obcasie
przemyka elegancka kobieta, typowa business woman w czarnych kryjących
rajstopach, szarym dopasowanym płaszczu i z klasyczną torebką przewieszoną
przez ramię, najprawdopodobniej z laptopem w środku. Jej krok jest szybki,
niespokojny, zdaję się słyszeć stukot jej obcasów, choć tak naprawdę słyszę
tylko rozmowę z środka autobusu o tym, że jakaś pani znów nie dostała się do
lekarza, ale za to znalazła przecenioną ale dobrą włoszczyznę. Kobieta w płaszczu spogląda nerwowo na
zegarek, pewnie śpieszy się na ważne spotkanie w swoim korpo, dlatego na sto
procent jej aura jest teraz szarawo-fioletowa, na dodatek pulsuje. Wszystko
pulsuje, cała ta masa ludzkich emocji unosząca się nad ich głowami i pomiędzy
nimi, przepływająca jedna przez drugą kiedy jakiś człowiek napotka wzrok
drugiego zdaje się powiększać i zmniejszać. Wszystko się rusza, żyje i zmienia
sekunda po sekundzie.
Podjeżdżamy na
przystanek, na którym siedzi jedna osoba, najwidoczniej czeka na inny numer.
Wydaje się być nieobecna, pogrążona w swoim własnym strumieniu świadomości, patrzy
w jakiś punkt koło swoich butów, pewnie na to poprzeczne pęknięcie
rozchybotanej płyty chodnikowej, na której kiedyś ktoś skręci nogę i
przeklinając na czarno-bordowo zwyzywa lokalne władze za niedbalstwo. Patrząc
dłużej można odnieść wrażenie, że osoba ta pełni tu funkcję półżywego manekina,
ale jednak nie. Podnosi wzrok i nasze oczy spotykają się na chwilę. Na tę jedną
chwilę, sekundę lub dwie, mamy wspólny świat, wspólną elektryczność i
wyobrażenia na nasz temat. Dwa oddzielne światy zza szyby złączone na moment w
jedną masę. Autobus rusza, nasz przewód pęka, nasza emocjonalna breja rozdziela się na pół jak pełzająca ameba, jadę dalej. Zaraz mój przystanek.
To jaką to ja miałam
dzisiaj zorganizować zabawę z dziećmi? Zamykam za sobą drzwi szkoły. Nawet nie wyobrażacie sobie ile tu jest kolorów...
Życie to coś więcej niż
ci się wydaje; są mapy wewnątrz waszych map i czas poza waszym czasem.
(Stephen King, "Bazar złych snów")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz