sobota, 29 sierpnia 2015

Dlaczego zrobiłam tatuaż?

Dziś mija 2 lata odkąd poszłam zrobić sobie dziarę. 2 lata tłumaczenia ludziom, a przede wszystkim dzieciom, co to, po co to, jak to, czemu, czy boli i czy się zmywa. 2 piękne lata obserwacji reakcji rodziny i znajomych. 2 lata odkąd przewidziałam przyszłość i wpadłam na genialny pomysł by wyryć sobie na skórze logo mojego przyszłego bloga (genialne!). Co mi w ogóle odbiło?

Here it is.

Dobra, dziara to za dużo powiedziane. Wakacje 2013. Od długiego czasu chodził za mną pomysł zrobienia czegoś, o co nigdy bym sama siebie nie podejrzewała, jednak żeby zbytnio nie szaleć i tłamsić w sobie wewnętrznej tchórzliwej myszy (natury nie oszukasz), postawiłam na coś małego. Bok nadgarstka. Wzór rozkminiałam 2 miesiące. Pierwotnie miała to być nutka wielkości około 1,5cm, ale stwierdziłam, że po takie gównienko nie opłaca mi się nawet z domu wychodzić i kazać tatuażyście uruchamiać sprzęt. Poza tym nutka… Są już wszędzie, a ja chciałam coś bardziej mojego.


Myślą numer dwa był indiański symbol, konkretnie thunderbird (znaczenie bardzo symboliczne, można pogooglować), a jeszcze konkretniej jego graficzna uproszczona wersja, taka by dała się skompresować do małych rozmiarów. W dalszym ciągu bowiem trzymałam się opcji z nadgarstkiem, a że nie mam rozbudowanych łap Pudziana, to niestety ale dużego pola do popisu nie miałabym ani ja, ani tatuażysta. Po przeszukaniu całych internetów, będąc po drodze rozpraszana przez miliardy innych małych wzorków, trafiłam na idealny, a przynajmniej idealny wydawał mi się wtedy. Jak to dobrze, że nie poniosło mnie wtedy do tego stopnia by pojechać od razu do salonu – w przeciwnym razie chodziłabym teraz z pięknym ptakiem na ręce, który przypomina raczej orła z esesmańskiej czapki, a tego raczej byśmy nie chcieli.
Stanęło na pozornie lamerskiej, oklepanej jaskółce. Dla mnie jednak taka nie jest.

Świeży i mokry, kilka godzin po wykonaniu. Nawet nie ryczę!

Dlaczego w ogóle go zrobiłam?

W skrócie. Byłam wtedy w pewnym momencie mojego życia, w którym działo się wiele. Zmieniało się wiele, dużo mną szarpało i rozkładało na łopatki. Mogłabym mieć wtedy na drugie imię „Stres” albo „Znowunieśpięboryczę”. Z tygodnia na tydzień waga pokazywała o kolejny kilogram mniej. Z drugiej strony ten sam okres pokazał mi, że wiele rzeczy da się dokonać pod warunkiem, że mocno tego chcesz. Uświadomił mi też, że to co znane nie zawsze jest dobre, a to co nowe może być równie dobre, a nawet lepsze, o ile tylko ma się na tyle determinacji by to wszystko ogarnąć do kupy i zrobić coś na przekór oczekiwaniom innych i swoim własnym. Ten okres nauczył mnie, że mogę latać i żyć. Stąd jaskółka.

Co na to rodzice?

Mamie nawet nie mówiłam, gdzie wychodzę o 9 rano, dlaczego wychodzę na czczo (ze strachu) i dlaczego tak długo siedzę w łazience (don't ask...). Jeszcze stojąc w przedpokoju krzyknęłam do kuchni „Mama, a co byś powiedziała gdybym zrobiła tatuaż?” na co usłyszałam „Puknij się” i wyszłam z domu. Kiedy wróciłam i pokazałam jej zafoliowany nadgarstek, o dziwo nie było dramatu. Interesowało ją jedynie czy to czerwone to krew, po czym bezpardonowo wręczyła mi wiadro z wodą i płynem do mycia szyb i kazała mi umyć okna („No przecież masz zafoliowane, nie naleci ci!”). Oczywiście nie obyło się bez kultowego tekstu „Zobaczysz jak tata wróci!”. Wrócił, zobaczył, wzdychnął sobie i, jak to on, nie powiedział nic :P Najbardziej zadowolony był dziadek, który sam wytatuował sobie w wojsku gołą babkę z cyckami na przedramieniu.

Co na to pracodawca?

To jest bardzo ciekawe, bo nad kwestią problemów z zatrudnieniem z powodu tatuażu zaczęłam się zastanawiać dopiero po jego zrobieniu. Ogólnie mam chyba problem z logicznym szeregowaniem tego co robię i sposobem w jaki podejmuję życiowe decyzje. Logując się do liceów poukładałam je tak by na 1 miejscu było to najgorsze, po to by nie dostać się do żadnego renomowanego. Temat magisterki też skonstruowałam sobie tak, by zawierał w sobie 2 znienawidzone przeze mnie dziedziny. Ale nie o tym.

Wiecie co, może gdybym pracowała w banku, w kancelarii, czy w jakimkolwiek innym zawodzie, w którym wymagane jest bycie nienagannie ubranym w błękitną koszulę zapiętą pod szyję – to może tatuaż stanowiłby problem. W moim wyobrażeniu praca z dziećmi w prywatnej szkole językowej, głównie z grupami przedszkolnymi, też raczej nie należy do tych otwartych na ekscentryczność, w końcu mam kontakt z rodzicami, którym zależy na tym by ich pociechy miały miłą spokojną panią, a wiadomo jak kojarzą się tatuaże – szczyt patologii, kryminał i inne tego typu miłe środowiska. Jak jest w rzeczywistości?
W rzeczywistości mam najlepszego pracodawcę na świecie, a do tego od momentu zrobienia tatuażu dostaję więcej ofert pracy niż gdy byłam „czysta”.
Widocznie rzeczywistość też ma problem z logiką.

Co na to dzieci?

Są głównie zaciekawione. Przy pierwszym spotkaniu zawsze zwracają na niego uwagę, widzę gdzie się wpatrują i tylko czekają na odpowiedni moment by zadać pierwsze pytanie. „Czy to bolało?”, „Czy się zmyje?”, „Płakała pani?”, albo po prostu powiedzieć „Ooooooooo…..”. Lubią patrzeć z bliska i zgadywać co przedstawia wzór. Raz to motylek, raz ważka, raz wróżka, raz literka K, jak pani Kasia, a czasem „nie wiem co to, ale też chcę taki mieć”. Więc moim problemem nie jest tłumaczenie, że nie, nie jestem mordercą, a raczej odwodzenie ich od pomysłu wybrania się do salonu, przynajmniej do 18 roku życia.

Czy żałuję?

Nie wiem ile razy usłyszałam pytanie „Jak będziesz wyglądała z tym jak będziesz stara?”. Zawsze wtedy staje mi przed oczami ten obrazek.



W tym wieku już nikt mnie brać nie będzie, poza tym, który wziął X lat temu. Będę wyglądać tak jak wszystkie stare panie – będę miała zmarszczki, siwe włosy, obwisłą skórę, bluzkę zrobioną z zasłony, spódnicę z obicia tapczanu i zmechacone rajtuzy. Do tego wszystkiego będę mieć małą jaskółkę na ręce, co w tym wieku nie zrobi mi krzywdy. No, może jakaś konserwatywna Terenia z parteru nie będzie chciała mi dać cynku gdzie jest tańsza o 10 groszy marchew, ale jakoś sobie z tym poradzę. A może nawet nie dożyję takiego wieku by się tym przejmować? A może do tego czasu większość osób z mojego pokolenia będzie mieć coś wydziarane?

Co jeszcze usłyszałam? „To przecież twoje ciało, powinnaś je szanować a nie szpecić malunkami!”.
Z tym również się nie zgadzam. Nie uważam, by stronienie od tatuaży było w jakimkolwiek stopniu oznaką szacunku do ciała. Szacunkiem do ciała może być dbanie o swoje zdrowie, picie dużej ilości wody, aktywność fizyczna, unikanie słodyczy i używek. Jeżeli mówisz mi, że przez kawałek zabarwionej na czarno skóry, która stanowi jakiś 1% powierzchni mojego ciała i który równie dobrze mógłby być wrodzonym znamieniem nie okazuję mojemu ciału szacunku to wybacz, ale twój brak logiki przerósł mój. Szczególnie jeśli żresz w KFC i dajesz w palnik co piątek.

Dla mnie moje ciało to moje życie i moja historia. A że mamy je tylko jedno, to właśnie zamiast trzymania go w nieskazitelnie nienaruszonym stanie do naszego ostatniego dnia uważam, że powinno się raczej na nim zapisywać opowieści. Traktować jak nasze własne płótno, które przyjmie każde ważne dla nas wspomnienie, każdą istotną historię, która coś w nas zmieniła, przełamała i przewróciła do góry nogami. Choć nigdy nie dałabym sobie wytatuować całego rękawa, to ich właściciele są naprawdę fascynujący. To nie jest malunek z kaprysu (choć wiem, że takie też się zdarzają), to jest historia. Nie ma opcji by się znudził i by żałować – jak można żałować wspomnień, jak można znudzić się tym, co się przeżyło? Jak można w wieku 50 lat wstydzić się czegoś, co było dla nas ważne w wieku lat 20? To nadal my, tamten TY to teraźniejszy TY, trochę inny, bo mądrzejszy i bardziej doświadczony,  ale to nadal ta sama osoba, a tatuaż to tylko podkreśla i dodaje piękna samemu sobie.


Nie żałuję, nawet pomimo tego, że jest wykonany źle i czeka na poprawkę, na którą nie mogę się zebrać. Szpeci czy zdobi, whatever. Według mnie ani jedno ani drugie, bo to nie o to chodzi w znaczących dla nas wspomnieniach. One mają po prostu być przy nas, przypominać o rzeczach i, przede wszystkim, nie podlegać niczyjej ocenie. Samopisząca się autobiografia z obrazkami nie podlega krytyce i recenzjom.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz