czwartek, 31 grudnia 2015

Jedyne postanowienia jakie możesz zrealizować

Nigdy nie robiłam noworocznych podsumowań, a co dopiero postanowień. Zarówno jedne jak i drugie napawają mnie lekkim niepokojem jeśli chodzi o to co będzie w nowym roku, oraz żalem, że w tym minionym nie zrobiłam tego co chciałam. W tym roku zmieniam podejście i zamiast fiksować się na konkretach, postanowiłam spojrzeć na wszystko z dystansu.


Jaki był 2015 rok?

Ten rok był ciężki, w szczególności jego początek. W styczniu 2015 roku wykryto u mojej mamy poważną chorobę i tego samego miesiąca udała się do szpitala 150km od Częstochowy, gdzie spędziła miesiąc na badaniach i leczeniu. Trud, z jakim przyszło mi się zmagać, pozbawił mnie kolejnych kilogramów i dostarczył kolejnych fal anemii.

Na początku stycznia wzięłam udział w sesji zdjęciowej u znajomego fotografa, która otworzyła mi oczy na kilka ważnych spraw. O jednej z nich, mianowicie o dobroczynnych działaniach bardziej „odważnych” zdjęć, napiszę może kiedy indziej, aczkolwiek dziękuję za nie fotografowi już dzisiaj J

W 2015 założyłam też tego bloga, jednakże powód tego kroku pozostaje dla mnie nadal nieznany :P Pewnie ma to związek z zalegającą we mnie chęcią do pisania, lekko zdeptaną w czasach licealnych, jednak usilnie próbującą się wybić na powierzchnię i sprawdzenia, co na to inni. Nie mogę powiedzieć, że grzeszyłam regularnością w pisaniu, jednak z ręką na sercu przysięgam, że kiedy miałam o czym i miałam fazę, to tekst pisał się sam. Wszystkim, którzy trafili tu w tym pierwszym roku działalności przesyłam ogromne podziękowania, w szczególności blogerek takich jak Curly Owca, Moja Sztukoteka, iTysia, Kreatywa, Sieczkarnia i thatAlexa, które regularnie do mnie wracały i do których sama chętnie zaglądam J

Latem 2015 roku podjęłam próbę bycia super fit i zaczęłam biegać. Skończyłam po 3 dniach po kontuzji kolana, która ciągnęła się miesiąc. Edytce dziękuję za namiar na genialnego fizjoterapeutę J

Podróżowo-koncertowo rok 2015 przedstawił się dość przyzwoicie. Byłam w Mosznej, w Wiśle, w Ustroniu, bawiliśmy się na dwóch koncertach, z czego na obu z nich razem z Riverside. Chyba nie muszę mówić, komu za to dziękuję :*

Dalej jestem Panią Od Angielskiego, oczywiście nie obyło się bez wrześniowych zawirowań związanych z migrowaniem z firmy do firmy, jednak na chwilę obecną – stan 31 grudnia – mogę powiedzieć, że jest już wreszcie stabilnie!



Jaki będzie 2016 rok?

Tak jak pisałam, nie robię postanowień opartych na konkretach, bo te konkrety nie działają, choćbym nie wiem jak się starała. Człowiek tylko cały styczeń się fiksuje na tym, co sobie gdzieś tam zapisał w kalendarzu i spina poślady z byle powodu. Styczeń sam w sobie jako miesiąc też nie pomaga, osobiście uważam, że to najgorszy miesiąc (zaraz po listopadzie) w roku – poświąteczna i sylwestrowa ekscytacja mija, dalej jest szaroburo, zero śniegu na horyzoncie, do wiosny daleko, nie za bardzo jest na co czekać i nie wiadomo w co ulokować energię. Stąd też moje, szumnie zwane, postanowienia noworoczne.

1.       Nie traktować wszystkiego nadmiernie poważnie. Nikt inny wokół mnie tego nie robi i wychodzi na tym o wiele zdrowiej. Nie myśleć, nie analizować i nie rozkminiać pierdół. Robić, może mniej dokładnie, może bardziej „na odwal się”, ale robić. Nie myśleć.

2.       Kłaść się wcześniej, wstawać wcześniej. Ogólnie doprowadzić do tego, że nie będę kłaść się później niż o 1. Tylko tyle i aż tyle, za bardzo lubię nocny spokój w domu.

3.       Więcej czytać, mniej scrollować. Miałam przez jeden tydzień przesyt wszystkiego co związane z internetem, potrafiłam nie sprawdzać fejsa przez cały dzień. Było mi wtedy z tym tak dobrze, że aż się sama zdziwiłam. Więcej żyć w stanie logged out.

4.       Nie kupować więcej niż 1 lakier do paznokci miesięcznie. Po prostu.

5.       Dać sobie prawo do słabości. Nie wariować na punkcie pracy skoro nawet szefostwo tego nie robi. Nie odpisywać na maile szybciej niż następnego dnia. Dać sobie prawo do naturalnego rozwoju sytuacji, nie ważne co by to było – ma iść samo, niepoganiane i niespowalniane. Więcej obserwować i przyjmować takie, jakie jest. Nie oczekiwać, nie zakładać, że coś będzie takie albo inne. No i znowu – nie myśleć.

Życzę Wam wszystkim szczęśliwego Nowego Roku, niech 2016 również będzie spokojniejszy, róbcie to, na co macie w danej chwili ochotę, nie słuchajcie za bardzo rodziców, więcej spacerujcie po lesie a mniej po fejsowych profilach. Więcej sobie dogadzajcie.


I myślcie tylko kiedy trzeba, a będzie dobrze! 


niedziela, 27 grudnia 2015

Kasiu, dlaczego już nie robisz zdjęć?

Setki godzin spędzonych w najdzikszych plenerach, kolejne setki spędzone ze zgarbionymi plecami przy obróbce. Kilkanaście setek złotych dukatów wydanych na sprzęt, dojazdy i ciuchy, kilkanaście setek zarobionych na ślubach. Niezmierzona ilość samozadowolenia i satysfakcji, równie niezmierzona ilość nerwów i psioczenia na pseudomodelki. Co sprawiło, że powoli zaczęłam zwalniać, aż w końcu powiedziałam stop?



Mam wrażenie, że istnieje jakieś ogólnie narzucone nam przekonanie, że jak już się coś zacznie to powinno się to skończyć. Albo, że jak już zainwestujesz w coś pieniądze, czas, nerwy, to powinieneś w tym trwać po kres swoich dni, choćby się waliło i paliło. Wokół nas funkcjonuje wiele ram, do których powinniśmy się wpasować, i akurat z tej jednej udało mi się wyrwać, co jest w pewnym sensie sukcesem. Sukcesem zamkniętym w okowach porażki.

Pamiętam, kiedy kupowałam swoją lustrzankę. Specjalnie nie piszę „moją pierwszą”, bo w moim przypadku moja pierwsza była też ostatnia i jedyna. Kwota sumiennie ciułana, ostatecznie po wielkim poosiemnastkowym zastrzyku, urosła do kwoty wystarczającej do kupna sprzętu, jakiego na tamten czas potrzebowałam. Pamiętam też słowa moich rodziców „Wydasz tyle, a potem ci się znudzi”. Proszę Państwa, oto dowód na to, że nie wolno wam za żadne skarby kupić sobie czegoś, czego nie jesteście pewni w 100%. Że jeśli nie macie zamiaru w swojej pasji wytrwać minimum 50 lat, a najlepiej to zarobić na niej tyle by wybudować dom, to lepiej wybijcie sobie z głowy głupie młodzieńcze zachcianki.

Sesja w Indiańskiej Wiosce w Zrębicach
Za każdym razem kiedy ktoś pyta się mnie czy robię zdjęcia i odpowiadam, że „Rzadko, a w sumie to już praktycznie wcale”, spotykam się z wielkim zdziwieniem. „Cooooo?! Ale jak to, no co ty, przecież robisz cudowne zdjęcia! No weź nie gadaj!”. To całe „przecież robisz cudowne zdjęcia” rozbraja mnie najbardziej, bo prawdę mówiąc nigdy od tych osób nie usłyszałam ani jednego dobrego słowa na temat moich zdjęć jeszcze kiedy siedziałam w fotografii głębiej. Skąd więc teraz ten zryw? No i tak się razem dziwimy – on, że nie robię, a ja, że to jakiś powód do zdziwienia.

Skąd u licha to przeświadczenie, że skoro coś podobało mi się kiedy miałam lat 18 KONIECZNIE musi mi się podobać też teraz, kiedy mam lat 25? Podobno tylko krowa nie zmienia zdania, człowiek zaś ma kompletne prawo do zmian gustów, zainteresowań i życiowych przekonań, z czego te ostatnie odegrały chyba największą rolę w podjęciu decyzji pt. „Przestaję się na tym fiksować, daję sobie spokój”.  Poczucie, że mój zakres tolerancji na zachowania innych ludzi coraz to bardziej się kurczy, przez co nie pozwala na pełną szczerości i zaufania współpracę z modelką lub innym fotografem.

Zaczęłam mieć dość braku zwyczajnego „dziękuję” po zdjęciach na rzecz odwiecznego pytania „to wyślesz mi zdjęcia już dzisiaj?”. Zaczęłam mieć dość przedmiotowego traktowania mojej osoby, będącej tylko żywym czymś, co naciska guziczek aparatu. Zaczęłam mieć dość braku chociaż minimum zaangażowania a następnie wysłuchiwania narzekań, że tu mina taka i owaka, tu mam za gruby brzuch, tam kłaki pod pachą a tam za grubą łydkę (jeżeli faktycznie tak było to najprawdopodobniej było spowodowane to tym, że zrobiłaś właśnie minę taką i owaką, masz gruby brzuch lub łydkę, a pachy na zdjęcia się goli, jeżeli ma się zamiar je pokazywać, co nie wszyscy raczyli wziąć pod uwagę). Zaczęłam mieć dość prowadzenia internetowych znajomości „od zdjęć”, które na ulicy kończyły się odwracanym wzrokiem.

Sesja żeglarska w Jastrzębiu na jeziorze Poraj

Zaczęłam mieć dość tego, że ja powielam kogoś i ktoś powiela mnie, że ktoś podświadomie kopiuje mnie i ja kogoś, i tego poczucia, że już nigdy nie stworzę nic nowego. Gwoździem do trumny zaś był brak przyjemności z tworzenia i ciągłe przekonanie, że to nie jest to co chcę robić, że moje zdjęcia nie są wystarczająco dobre, a skoro już coś robić to porządnie. Tak już niestety mam, że aby w czymś trwać potrzebuję naocznych sukcesów. Być może to oznaka jakiejś mojej słabości, ale nie jestem wyznawczynią zasady „Nie poddawaj się mimo miliarda kłód pod nogami rzucanymi przez los”. Nie mam w zwyczaju przeć naprzód na przekór całemu światu tylko po to by coś udowadniać. Brak sukcesów, nawet tych małych, blokuje mnie i odbiera radość z pracy i wiarę w jej zasadność, a co za tym idzie SATYSFAKCJĘ, która jest chyba najważniejszym elementem jakiegokolwiek hobby.

Stąd moje pytanie: czy w imię niepisanej zasady o wytrwałości, pełnym zaangażowaniu, nie poddawaniu się i nie zwracania uwagi na innych powinniśmy wbrew sobie robić coś, co nas męczy? Czy nie mogę ze spokojnym sumieniem porzucić swojej pasji na rzecz innej, tak samo jak ludzie rzucają pracę, która ich męczy? Czy to aż tak wielki powód do zdziwienia, że najzwyczajniej w świecie mi się odechciało i znudziło? Czy zmęczenie materiału to grzech?


I czy tylko mnie nasuwa się już odpowiedź?

wtorek, 22 grudnia 2015

Dlaczego ciągle masz poczucie winy?

Na wielu dziwnych powielanych przeze mnie wzorcach zachowań potrafię się złapać, ale najbardziej irytuje mnie i zadziwia moje powracające poczucie winy za coś, co właśnie robię lub za coś, co właśnie jest mi robione. Tak było też dzisiaj, tym razem poszło o udzielenie pomocy medycznej…



Niezbadane są zaułki ludzkiej psychiki. Teoretycznie wszystko co robisz ma jakiś powód, genezę, jest wywołane jakimś bodźcem, silną emocją, traumą z dzieciństwa, powielanym wzorcem zachowań itd. W praktyce zaś robisz coś, a sam nie wiesz czemu. Gorzej – czasami robisz jedno, bo wiesz, że tak trzeba/tak jest w porządku/tak zrobiłby normalny człowiek (niepotrzebne skreślić), ale jednocześnie czujesz, że twoje działania są sprzeczne z twoim uczuciem, moralnością, wewnętrznymi przekonaniami opartymi na cholera wie czym. Jeszcze gorzej kiedy czujesz się z czymś źle, a reszta ludzi kretyńsko puka się w czoło, kiedy mówisz o tym otwarcie.

czwartek, 17 grudnia 2015

A gdybyś tak mógł widzieć emocje?

Kolejny taki dzień, w którym jadę autobusem na zajęcia do dzieciaków obładowana obrazkami, kserówkami i z głową pracującą na pełnych obrotach wymyślającą kolejne modyfikacje sprawdzonych już zabaw. Z torebki wystaje ręka (a może to noga?) firmowej pacynki jakby chciała wydostać się na zewnątrz i zobaczyć co dzieje się za oknem pojazdu. A jest na co patrzeć.

Lubię dużo widzieć, dlatego też zawsze wybieram miejsce przy oknie, najlepiej po prawej stronie zaraz za kierowcą. Dzięki temu mam wszystkich ludzi za sobą, nic mnie nie rozprasza a jedynym bodźcem docierającym do moich mózgowych zwojów są obrazy migające za szklaną barierą. Od jakiegoś czasu świadomie zrezygnowałam z podróżowania ze słuchawkami w uszach i wygłuszania się na otaczającą rzeczywistość. Dawniej przemierzanie drogi z domu na uczelnię bez muzycznego akompaniamentu dawkowanego wprost w kanał słuchowy było dla mnie nie do pomyślenia, irytowały mnie rozmowy ludzi, kwiczący śmiech licealistek i grube rapsy z tylnej części autobusu. Dziś te rzeczy irytują mnie równie mocno, ale jednak trochę inaczej. Bo przecież ci ludzie to nadal też ludzie mający w głowie podobną sieczkę jak ja i robiący te wszystkie irytujące rzeczy z jakiegoś powodu.

wtorek, 10 listopada 2015

Facebookowe zachowania, których nigdy nie zrozumiem

Im więcej znajomych na fejsie tym większy mindfuck można sobie zaserwować, a im większa różnorodność osób, przekrój wiekowy i styl życia tym częściej można skończyć zbierając szczękę z biurka na widok udostępnianych treści. Zuckerbergowi dziękuję za funkcję blokowania wyświetleń poszczególnych osób.



Konto na facebooku posiadam od końca 2009 roku. Mogłabym nawet powiedzieć, że pojawiłam się tam „zanim to było modne”, wyszukiwarka znalazła mi zaledwie kilkunastu znajomych. Mniej więcej w tamtym okresie zaczął pojawiać się stopniowy wysyp kont użytkowników. Podejrzewam, że prędzej czy później każdy z nas będzie tym fejsowym upierdliwcem, ja również nim byłam. Byłam typem namolnego rolnika, mianowicie namiętnie prowadziłam swoją wirtualną farmę, w którą trzeba było inwestować sporo czasu i materiałów budowlanych w postaci desek, cegieł, gwoździ, czy chociażby głupiego młotka, o które żebrałam znajomych. O ile jeszcze współgracze mogli to zrozumieć, to podejrzewam, że hurtowo udostępniane przeze mnie posty o tym, że „Katarzyna potrzebuje 5 desek do wybudowania nowej stodoły” albo „Wyślij mi 2 uprzęże dla konia, bo potrzebuję stajni” mogły być lekko irytujące. Szczerze w tym momencie uderzam się w pierś i pozdrawiam wszystkich, którzy mnie zablokowali, tym bardziej, że po fazie na farmę nastały etapy prowadzenia cukierni i prowadzenia amerykańskiego ranczo.

piątek, 25 września 2015

Dlaczego rap jest lepszy od rocka

Są dwie możliwości: albo jesteś fanem tego drugiego i właśnie wpadłeś tu rozjuszony tytułem tego posta („Jak to, do cholery, rap lepszy?!”), albo fanem tego pierwszego i jesteś tu po to, by utwierdzić się w swojej zajebistości. Przykro mi, ale oboje trafiliście źle.


Kilka dni temu poszłam do lokalnego radia udzielić wywiadu jako członek stowarzyszenia oraz jeden z głównych koordynatorów najbliższego organizowanego przez nas muzyczno-fotograficznegoeventu. Stowarzyszenie zajmuje się promowaniem kultury hip-hop oraz organizowaniem różnego rodzaju warsztatów i imprez. Po nagraniu tego co należało nagrać i wyłączeniu dyktafonu, rozmowa z panią redaktor zeszła na inne, dużo luźniejsze tory.

Typowa gadka, temat powracający jak bumerang, leżący gdzieś w grupie razem z takimi banałami jak „polskie szkolnictwo schodzi na psy”, „młodzież jest coraz gorsza” i ogólnie „wszystkiemu winien jest Tusk”. Prędzej czy później odbędziesz z kimś rozmowę na temat tego, czy „rap to muzyka dla półmózgów”, szczególnie jeśli jesteś trochę bardziej otwarty na ten gatunek i ogarniasz o co w tej kulturze chodzi.  Ile razy usłyszałeś lub wygłosiłeś podobny osąd?

Nie ma nic durniejszego niż porównywanie dwóch gatunków muzycznych i spieranie się, który jest lepszy (no dobra, jeszcze bardziej idiotyczne jest naparzanie się kibiców Rakowa z Włókniarzem, dwóch klubów dwóch różnych dyscyplin sportowych). Po pierwsze, zdefiniuj „LEPSZY”, bo żeby coś mogło być lepsze to musi mieć sprecyzowane kryteria oceny. No chyba, że chcesz zwyczajnie sobie popsioczyć na dresów spod trzepaka.  Zakładam jednak, że zależy nam na merytorycznej dyskusji, więc zacznijmy od podstaw rzeczowej rozmowy i otwórz na chwilę mózg na zupełnie nowe podejście.

Wiesz dlaczego nie da się stwierdzić, że rap jest gównianą muzyką?
Bo ma inną funkcję niż twój rock czy metal.

Tak samo jak gacie nie są lepsze od kiecki, i na odwrót. Nosisz je w innych okolicznościach, mają inne zastosowanie, w jakimś sensie jedno od drugiego jest lepsze, ale generalnie NIE JEST lepsze.
Mieszkanie w domku też nie jest lepsze od mieszkania w bloku.
Mój borze, nawet PIES OD KOTA nigdy nie będzie lepszy!
Ale do rzeczy…

W czym rap jest lepszy?

Można powiedzieć, że przez jakiś czas w tej kulturze siedziałam głębiej niż obecnie. Z moich obserwacji mogę wyciągnąć mniej lub bardziej obiektywne wnioski jeśli chodzi o „lepszość” rapu nad całą resztą.

1.       Rap jest dużo bardziej prawdziwy
Przede wszystkim dużo bardziej dosadny i teksty mówią wprost co jest dobre a co złe, co autora wkurza. Nie ma owijania w bawełnę – dosadność i przekleństwa to tylko wyraz ogromnego sprzeciwu wobec systemu.

2.       Rap jest dużo bardziej „przenośny”
Koncert możesz zagrać dosłownie wszędzie, jeśli tylko bazujesz na gotowych podkładach z płyty. Możesz rymować razem z beatboxerem, więc na dobrą sprawę nie potrzebny ci nawet prąd. Swoją muzykę możesz „zabrać” wszędzie i zaserwować ją z większą swobodą gronu odbiorców. No chyba, że serwujesz ją z telefonu w autobusie – tak nie rób.

3.       Rap łatwiej trafia do młodzieży
Możesz mówić, że trafia łatwiej, bo młodzież jest głupia, nieobyta, ma papkę zamiast mózgu i tylko by ćpała po kątach. Niewątpliwie część z nich taka jest, ale dużo prawdy jest też w tym, że spory odsetek artystów hip-hopowych w swoich tekstach przemyca sporo treści wychowawczych. Cała kultura sama w sobie opiera się na określonych wartościach moralnych i zasadach, o których pewnie nie wiesz, bo znasz tylko Popka. Słyszałeś kiedyś o Rap Pegagogii? To kliknij.



Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że ja nawet tego rapu nie słucham.  Zresztą, nie umiem powiedzieć, czego słucham, ale wiem na pewno, że nie słucham gatunków tylko muzyki. Wśród znajomych jednak mam wielu zwolenników tej kultury – całe nasze Stowarzyszenie składa się z takich osób plus ja, rodzynek, który nie słucha, ale docenia i rozumie. Podejrzewam, że tych punktów mogłoby być dużo więcej, ale mimo wszystko nie jestem specem w tej kwestii, więc pozostawiam otwarte pole osobom, które siedzą w temacie głębiej. Mogłabym teraz przytoczyć kontrargumenty i napisać, że tak, uważam, że ta muzyka jest bardziej prymitywna i nie wymaga specjalnego talentu by ją tworzyć, w porównaniu na przykład z zespołami grającymi rock symfoniczny. Albo, że jest dla debili, bo teksty są wyłożone jak krowie na rowie a nie owinięte w poetyckie frazy o przemijaniu i bólu istnienia. Tak, widzę tę różnicę, ale co z tego, że walory artystyczne są tutaj zepchnięte na dalszy plan?


Bo to zupełnie inna funkcja. Rap ma przede wszystkim mówić. 

sobota, 29 sierpnia 2015

Dlaczego zrobiłam tatuaż?

Dziś mija 2 lata odkąd poszłam zrobić sobie dziarę. 2 lata tłumaczenia ludziom, a przede wszystkim dzieciom, co to, po co to, jak to, czemu, czy boli i czy się zmywa. 2 piękne lata obserwacji reakcji rodziny i znajomych. 2 lata odkąd przewidziałam przyszłość i wpadłam na genialny pomysł by wyryć sobie na skórze logo mojego przyszłego bloga (genialne!). Co mi w ogóle odbiło?

Here it is.

Dobra, dziara to za dużo powiedziane. Wakacje 2013. Od długiego czasu chodził za mną pomysł zrobienia czegoś, o co nigdy bym sama siebie nie podejrzewała, jednak żeby zbytnio nie szaleć i tłamsić w sobie wewnętrznej tchórzliwej myszy (natury nie oszukasz), postawiłam na coś małego. Bok nadgarstka. Wzór rozkminiałam 2 miesiące. Pierwotnie miała to być nutka wielkości około 1,5cm, ale stwierdziłam, że po takie gównienko nie opłaca mi się nawet z domu wychodzić i kazać tatuażyście uruchamiać sprzęt. Poza tym nutka… Są już wszędzie, a ja chciałam coś bardziej mojego.

sobota, 22 sierpnia 2015

Nowa generacja seriali, czyli koniec obciachu

Jeszcze całkiem niedawno, zaledwie kilka lat temu kiedy ktoś mówił, że ogląda seriale, to w głowie miałam jedyny słuszny i klarowny obraz tej osoby – ograniczona umysłowo kura domowa (lub domowy kur) z wałkami na głowie (tudzież wałkiem w ręku), granatowej podomce w białe wzorki przeskakująca z kanału na kanał, od „Mody na sukces” do „M jak miłość”, robiąca przerwy na zamieszanie makaronu, żeby nie przywarł. Nic dziwnego – do tej pory seriale jawiły nam się jako obciachowe nic nie wnoszące, a wręcz odmóżdżające produkcje, które nie porywały ani fabułą, ani grą aktorską, ani scenerią, nie wspominając już o drugim dnie i głębszym przesłaniu. Słusznie? 



Sama przez wiele lat przez „serial” rozumiałam tylko telenowele puszczane po wieczornych wiadomościach lub w okolicach godziny 17, czyli o idealnej porze dla wszystkich wspomnianych wcześniej kur, kiedy wyszorowały już ostatnią patelnię. Na całe szczęście los zesłał mi możliwość odkrycia i nauczenia się nowej kultury oglądania seriali. Bo, Panie i Panowie, seriale, zarówno te polskie jak i zagraniczne, wkroczyły już na zupełnie inny poziom i z całkowitą pewnością można mówić o nowej generacji serialowych produkcji.
Całkowicie porzucając wieczorne telenowele, których fabuły opierają się głównie na zdradach, dramatach zamkniętych łazienek i spektakularnych wjazdach w śmiercionośne kartony, całkowicie pochłonęły mnie produkcje nowe, zarówno kilkusezonowce jak i miniseriale. Spokojnie mogę powiedzieć, że przez ostatnie 2 lata obejrzałam już całkiem sporo. Moim punktem zaczepienia, od którego zaczęłam poszukiwać nowych ciekawych produkcji, było to, aby niosły ze sobą pewną wartość, która mnie osobiście pasuje – stąd pierwszym serialem obejrzanym w całości była „Dynastia Tudorów” (co totalnie zgrało się z moją ówczesną fascynacją Henrykiem VIII).

sobota, 15 sierpnia 2015

Wszystko, tylko nie przyjaciółka!

Są rzeczy, które kojarzą się źle. Są dźwięki, których nie da się znieść, jak dźwięk widelca jeżdżącego po talerzu. Są też takie zapachy, jak te, które wydziela zawartość autobusu z początkiem wiosny, kiedy ludzie dopiero przyzwyczajają się, że trzeba myć się częściej ze względu na zmieniającą się temperaturę. Są też słowa, które brzmią po prostu źle. Dla mnie jednym z takich słów jest PRZYJAŹŃ.

Kiedy tak siedzę i sięgam pamięcią do szkolnych czasów, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że miałam kilka przyjaciółek. Miałam przyjaciółki w podstawówce, gimnazjum i liceum, miałam też takie spoza szkoły. Przyjaciółki te były wymienne, nasze relacje przypominały sinusoidę, raz na wozie, raz pod wozem, jak to mówią. Kiedy było dobrze, to było świetnie, a kiedy było źle, to było tragicznie – rzadko było między nami po prostu „w porządku”. Dziewczyny w wieku szkolnym potrafią być dla siebie naprawdę okrutne, akurat na ten temat mogłabym powiedzieć sporo. Prawdę mówią to za tym okrucieństwem zaczynam chyba tęsknić. Nie tak całkiem dawno napisałam posta o tym, że czasem trzeba pozwolić samemu sobie na zakończenie toksycznej znajomości, odciąć się grubą kreską od fałszu ze strony innych osób i iść dalej nie oglądając się za siebie. Wspomniałam tam o typie sępa, który trzyma się ciebie swoimi pazurami tylko po to by czerpać z tego zyski. Poniekąd widzisz co się dzieje, masz przecież oczy i rozum, ale czekasz, bo może ona się opamięta. Mija rok, a to nadal trwa.



środa, 12 sierpnia 2015

Z czym użera się lektor zanim podejmie pracę?

Od razu widać, że zbliża się połowa sierpnia, bo zaczynam sobie przypominać, że nieuchronny wrzesień jest tuż za rogiem. Wszędzie reklamy tornistrów i zeszytów, w sieciówkach kolekcje o kojąco brzmiącej nazwie „Back to school”, a człowieka szlag trafia. Pisząc „człowieka” mam na myśli, akurat w tym przypadku, lektora języka obcego.

Źródło http://blog.bondbrandloyalty.com/back-to-school-for-students-and-retailers

Wiecie, są dwa oblicza nadchodzącego roku szkolnego, a wszystko dlatego, że zdecydowana większość lektorów od lipca do września ma wakacje, ponieważ ich uczniowie również mają wakacje, logiczne. Z jednej strony nic tylko się cieszyć, bo chyba żaden inny zawód (oprócz nauczyciela) może korzystać z 2 miesięcy zbijania bąków. Wreszcie mamy czas na zajmowanie się swoimi problemami, na regenerację strun głosowych i poczucia, że jest się dorosłym, zdrowym psychicznie człowiekiem.

środa, 5 sierpnia 2015

Pozwól sobie odpocząć, cz. II - KONKRETY

Tysiące sposobów na wyciszenie, miliardy stron internetowych, ciekawych fanpage’ów, relaksujących filmików podchodzących już pod hipnozę, motywujących artykułów pełnych porad… A jednak nadal coś nas blokuje i nie pozwala nam się wyciszyć. Przedstawiam więc moje sprawdzone sposoby. Można czerpać do woli, modyfikować i dostosowywać do swoich potrzeb.


W poprzedniej części wpisu „Pozwól sobie odpocząć” pisałam o samym odpoczynku oraz widocznym problemie, jaki ten odpoczynek sprawia nam i ludziom, z którymi żyjemy na co dzień. Sądząc po komentarzach pod postem i poza nim, problem faktycznie istnieje. Z tego co udało mi się wywnioskować, najwięcej winien jest brak czasu – dzień pełen ciągłej gonitwy, wypełniony obowiązkami i upływającymi terminami na wszystko nie pozwala nam później na uspokojenie zmysłów, a jeśli już pozwala, to trwa to zdecydowanie za długo by móc się tym w pełni cieszyć.

piątek, 31 lipca 2015

Pozwól sobie odpocząć (cz. I)

Natłok myśli, natłok zdarzeń, natłok emocji. Dzień po dniu, chwile pędzące na złamanie karku w trasie dom-praca lub dom-szkoła. Ktoś znów coś od ciebie chce, prosi, pyta, zleca, wymaga i pogania. Deadline, raport, sprawozdanie. W tym wszystkim ty, a raczej ponad tym wszystkim wystający jedynie czubek twojej głowy.



Chyba nie potrafimy już odpoczywać. Walczymy z codziennością w systemie 24-godzinnym i kiedy nadchodzi weekend odbija nam szajba. Zakupy, sprzątanie, nadrabianie spotkań z ludźmi, udowadnianie wszystkim wokół, że jesteśmy super społeczni. Impreza, koncert, piwko, small talk i powrót do domu w środku nocy. Wybici z tygodniowego rytmu panicznie próbujemy upchnąć te FAJNE rzeczy w dwa dni, bo tak trzeba. Bo tak odpoczywają spoko ludzie. A może nie?

czwartek, 16 lipca 2015

Wspomagacze prokrastynacji (zrobisz to jutro...)

Piszesz licencjat? Magisterkę? Oblałeś matę na maturze? A może jesteś freelancerem i właśnie dostałeś ciekawe zlecenie, przy którym szorowanie zaschniętej patelni wydaje się być arcykreatywnym zajeciem? A może po prostu do Twojego urlopu zostało jeszcze sporo czasu, wszyscy wyjechali a Ty nie masz jak zabić czasu? Jeśli tak, to idealnie trafiłeś! 



Założę się, że jest tu parę osób, dla których wakacje nie są do końca wakacjami lecz okresem przejściowym pomiędzy oblaniem czegoś a poprawką. Albo nie podejściem do czegoś a drugim terminem. Sytuacja znana na 99% społeczeństwa, przynajmniej tej cześci, która miała jakąkolwiek przygodę z bardziej zaawansowaną edukacją. Żeby nie było - jestem świadoma powagi sytuacji, kampania wrześniowa lub obrona w październiku to nic fajnego zważywszy na to jak szybko wtedy lecą wakacje i jak ciężkim balastem jest świadomość, że w końcu TRZEBA usiąść na dupie, wylogować się z fejsa, uświadomić sobie, że i tak nie dasz rady obejrzeć całego youtuba, że okna są wystarczająco czyste a piasek na pustyni czuje się świetnie takim jaki jest i nie ma potrzeby go zamiatać.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Mam 25 lat i jestem nikim.

Dobra, żeby nie było tak dramatycznie od pierwszych zdań to od razu mówię, że nie będzie tu o braku celu, perspektyw i ogólnego użalania się nad sobą. Dzisiaj tylko o tym, jak łatwo było w młodzieńczych latach być kimś.


Pamiętacie siebie w gimnazjum czy liceum? Ja siebie tak. Szare trampki z czarnymi sznurówkami, pomalowane długopisem w symbole anarchii i fragmenty tekstów piosenek ulubionych zespołów. Torba w kolorze khaki z muzycznymi naszywkami i przypinkami. Na ręce gruby skórzany pasek z ćwiekami, na tyłku też. Ciemne dżinsy z wypchanymi kolanami, czarne bluzki, czarne koszulki, czarne swetry, czarny chleb, czarna kawa i czarna zawartość szafy. To co w głowie też miałam czarne. Nawet mój pies był/jest czarny, ale to pudel, więc możliwe, że się nie liczy. Statusy na GG mroczne i egzystencjalne, profil na Fotce pełen depresji, enigmy i weltschmerzu. Gdybym miała wtedy fejsa, to prawdopodobnie mój profil przypominałby krainę Hadesu. Moim ulubionym dniem było Święto Zmarłych. Żeby doprecyzować i zarysować sytuację pofatygowałam się o wygrzebanie z dna pudła mojego pamiętnika (!) i zrobienie kilku fotek (UWAGA 18+).

środa, 24 czerwca 2015

Czasem znajomość trzeba zwyczajnie zakończyć.

Dawniej było prościej - miałeś 10 lat i zasób problemów ograniczony do kwestii karteczek w segregatorze i tego, czy jesteś lubiany na podwórku. Najlepsze w tym było to, że nie musiałeś żyć długo w niepewności, bo kiedy ktoś miał cię w nosie to a) zachowywał się tak, że ewidentnie było to widać, lub b) mówił ci to w twarz. Im jesteś starszy tym trudniej jest wykminić co dana osoba ma obecnie w głowie i w rezultacie dochodzi do sytuacji, że bujasz się w jakiejś chorej relacji przez X lat, bo nawzajem się oszukujecie. Ja już wiem, kiedy wybrać tryb ewakuacji.

Źródło http://1cita.com/dating_tips/DS_end_friendship


Człowiek z biegiem lat ma naturalnie mniej czasu na spotkania ze znajomymi, bo albo ma absorbującą pracę, albo studia, albo właśnie zakochał się bez pamięci i świat dla niego przestał istnieć, albo zwyczajnie w świecie woli obejrzeć serial czy poczytać książkę niż prowadzić bzdurne konwersacje z osobami, z którymi nie do końca się dogaduje. Każdy ma prawo do swojego wyboru, ja również, dlatego mówiąc prosto z mostu - nie należę do osób, które mają kilkanaście sztuk znajomych i z każdym z osobna jestem mega zżyta. Nie chodzę na domówki ani do klubów. Utrzymać dobry poziom relacji jest mi równie ciężko jak simowi, któremu spada słupek "znajomości" kiedy za długo nie dzwoni do drugiego sima. Ale najciekawsze jest to, że kiedy poznałam przyczynę takiego stanu rzeczy, nagle przestało mi to przeszkadzać!

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Tydzień w pigułce (2)

A tak na prawdę to dwa tygodnie w pigułce :)


Jak pewnie większość zauważyła - mamy czerwiec. I w tym roku po raz pierwszy odkąd pamiętam miesiąc ten nie wiązał się ze stresem, z krwiożerczą sesją, morderczymi deadline'ami oddawania czegokolwiek, wątpliwościami czy będzie pasek i czy ta spódniczka nie jest za krótka na zakończenie roku. W tym roku po raz pierwszy, odkąd poszłam do podstawówki, jedynym moim zmartwieniem jest pożegnanie się z moimi uczniami na 3 miesiące, a z niektórymi na zawsze.

czwartek, 11 czerwca 2015

Jak dać zabić się perfekcjonizmowi - krótki poradnik.

Mija kolejna godzina spędzona na wegetowaniu z stosie notatek. Jest już 21.00, egzamin jutro o 8.30 więc wypadałoby powoli zamykać ten interes z kserowaną makulaturą i iść spać - w końcu wypoczęty umysł to produktywny umysł. Nie umiem nic. NIC. Wszystko się miesza, każde pojęcie i jego definicja wydają się być podobne do poprzedniego. Każde słówko brzmi podobnie, wszystkie są na "D" albo na "A" - a te mi do głowy wchodzą najgorzej. Nie zdam. Trudno, będzie kampania wrześniowa. Raz nie zawsze, nie muszę być ze wszystkiego najlepsza.... Taa. Idę spać.

Nie mogę spać. W głowie trzepoczą mi słówka i idiomy. Indignation. Chimera. Affiliation. Antidisestablishmentarianism.

1 w nocy. Nie śpię.
1:30. Nie śpię, bo słówka.
2 w nocy. Śpię.

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Tydzień w pigułce (1)


Co jak co, ale aura jaką zaserwowała nam pogoda podczas ostatniego długiego weekendu była zwalająca z nóg, dosłownie i w przenośni. I tak jak majówkę mieliśmy średnio udaną, to tym razem postanowiliśmy wykorzystać te dni na maxa i nie zalegać tyłkami na kanapie przed serialem. Chociaż czas na serial też się znalazł :P


Tydzień w skrócie przedstawiał się następująco:

piątek, 5 czerwca 2015

Emigracja? No, thanks.

Jeżeli ta nasza rzekoma "kamieni kupa" przestanie kiedyś istnieć i trzeba będzie spakować bety w tobołek na kijku i wyruszyć w stronę obiecującego zachodu, to zapewne będę ostatnia, która zgasi tu światło. A zanim to zrobię to jeszcze usiądę sobie na 10 minut i popatrzę, zanim pójdę.

Źródło http://campus.ie/surviving-college/job-news/emigration-once-again

Teoretycznie powinno mnie ciągnąć za granicę gdzieś w kierunku krajów anglojęzycznych z racji skończonego kierunku i fascynacji, które nabyłam z czasem spędzonym na uczelni. I w sumie ciągnie, gdybym mogła to poobwieszałabym się zdjęciami południowych stanów, Route 66 i kanionami w Utah, jeździłabym pickupem i łaziła rozczochrana i wyzwolona jak Lana Del Rey. Mogłabym mieć ranczo i gonić byki w kraciastej koszuli. Albo jeździć na Harleyu przytulona do odzianych w czarną skórę pleców mojego chłopaka.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Dzień Dziecka - Jak spędzałam czas bez internetu?

"Dzieciaki teraz to tylko przed komputerami siedzą", "Te podwórka takie puste", "Zero kreatywności". Coś w tym jest, to prawda, że na podwórku jakoś mniej tłoczno. Prawdą jest też, że w większości przypadków jeśli dziecku nie podsuniesz zabawy pod nos, to samo nic sobie nie wymyśli, a już na pewno nie na cały dzień, nie mówiąc już o zajawce na całe wakacje! Czym zajmowała się mała Kaśka, kiedy na komputerze mogła jedynie rysować w paincie i układać pasjansa?

http://meggielynne.tumblr.com/post/45230557461/marshall-beach


1. Albumy, pamiętniki, zeszyty
Kilogramy, stosy, tony albumów o wszystkim. O psach, kotach, owadach, księżniczkach, a na samym końcu o idolach. Największym projektem był prowadzony wspólnie z dwiema koleżankami album o (uwaga) Ich Troje (!), Alicji Janosz i Ewelinie Flincie. Było tam wszystko, zdjęcia, wywiady, przepisywane ręcznie teksty piosenek. W rezultacie wszystkie Bravo i Popcorny przypominały ser z dziurami, bo wszystko co nas interesowało było przenoszone do zeszytu. Miałyśmy też zeszyt z wierszami o Atomówkach (pisałyśmy je same), ale pomysł się nie przyjął :P

wtorek, 26 maja 2015

7 rad od mamy, których żałuję, że nie słuchałam

Rady rodziców mają swoje plusy i minusy. Głównym plusem jest to, że jest to dobra rada, a minusem to, że jest od rodzica, a więc choćby nie wiem jak dobra ona była, to bunt jakoś sam naturalnie przychodzi. Nie zjem na złość, nie ubiorę się cieplej, nie wezmę lekarstwa. Co z tego, że przed chwilą sama chciałam to zrobić, ale jak już mi kazaliście, to jednak nie. U mnie życiowe rady i oczywistości były domeną mamy, również te kultowe "zakryj te nerki", "a jakby ci kazali wskoczyć w ogień, to też byś skoczyła?", "jak dla mnie to możesz tu jeszcze nasrać" czy "co wolno wojewodzie to nie tobie, smrodzie". Oprócz nich mam jeszcze w pamięci wiele innych, które teraz wydają mi się być na prawdę sensowne...


7 rad od mamy, których żałuję, że nie słuchałam


1. "Nie bądź na każde skinienie."


Prawda to, nie powinnam była być na każde skinienie koleżanek, kolegów, chłopaków... Byłoby prościej, gdyby każda prośba o pomoc w moją stronę nie dawała mi tyle radości i nie zrywałabym się ochoczo z podekscytowania, że ktoś nie może się beze mnie obejść. Albo, że ktoś sobie o mnie przypomniał. W rezultacie skończyło się to tak, że przez cały okres szkolny do ostatniego roku studiów wykonywałam za kogoś robotę, czasem poświęcając mnóstwo swojego czasu i nerwów ("Znowu to robię, obiecałam sobie, że już nie będę...") - robienie notatek, podsyłanie w nieskończoność miliardów gotowców, tłumaczenie pierdylion rady jak zrobić to czy tamto. Najśmieszniejsze jednak było poczucie winy, kiedy udawało mi się postawić samej sobie.

(Tekst często stał w parze z "Jak kocha to poczeka")

piątek, 8 maja 2015

O tym, jak zaczynasz chcieć się uczyć dopiero po studiach

6 lat podstawówki, 3 lata gimnazjum, kolejne 3 w liceum i 5 lat na studiach. 17 lat intensywnej edukacji, po zakończeniu której nagle uświadamiasz sobie, że zaczyna Cię kręcić coś, o co w życiu byś się nie podejrzewał...



Jesteśmy wszyscy jak te dyski twarde napakowane danymi kompletnie nieprzydatnymi do życia codziennego. Oglądałam tegoroczne arkusze maturalne, do tego jeszcze znalazłam stary zeszyt z biologii z pierwszej klasy liceum, i uderzyło mnie nagle coś, czego nie zauważałam kompletnie przez cały ten czas.

WSZYSTKO, A ZARAZEM NIC.

Tym zajmowaliśmy się przez 17 lat edukacji.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Geocaching, czyli jak zostałam poszukiwaczką skarbów

Założę się, że większość z Was chociaż raz bawiła się w podchody - rysowanie strzałek na chodniku, odnajdywanie zakodowanych wskazówek, zmyłki, zawiłości, nieścisłości, a na końcu upragniony skarb w postaci pluszaka, złotego kapsla lub pustej butelki po Coli. Podchody w konkurencji na najlepszą formę spędzania wolnego czasu plasowały się u mnie w ścisłej czołówce. Kiedy więc  przypadkiem odkryłam nową wersję zabawy w poszukiwaczy skarbów, myślałam, że oszaleję ze szczęścia :)

Źródło Google

Zacznę od tego, że od zawsze kręciło mnie łażenie po ruinach, opuszczonych zakładach, kamienicach, starych cmentarzach. Apogeum tych dziwnych upodobań przypadło na lata licealne, kiedy to zakupiłam swoją lustrzankę i fotografując przepiękne ściany z łuszczycą nauczyłam się fotografowania na trybie manualnym. Potem do tego dołożyłam modelkę i tworzyłam pierwsze super "oryginalne" sesje, głównie w częstochowskim Wełnopolu i cegielni, która nota bene została brutalnie zburzona do zera. Wtedy jednak nie wiedziałam jeszcze, że ma to swoją nazwę - Urban Exploring, w skrócie Urbex. A szkoda, bo może gdybym mówiła mamie, że "Idę na urbex" zamiast "Idę się szlajać po opuszczonej fabryce, w której w każdym momencie może mi spaść a łeb cegła", to miałaby spokojniejszy sen*.

środa, 1 kwietnia 2015

Rodzic = Kłamca

Wspominałam już, że każdy dzień w pracy czegoś mnie uczy? Dzisiejszy dzień nauczył mnie, że TRZEBA KŁAMAĆ.


Ot zwykła sytuacja. Grupa 5-latków. Po moich zajęciach w przedszkolu po chłopca przychodzi tatuś. Chłopiec oznajmia mnie i swojej wychowawczyni, że w piątek go nie będzie, bo idzie do dentysty. Mówi to z uśmiechem na ustach, tatuś obok czeka z kurteczką. Na co ja, również z uśmiechem odpowiadam...

"Ooo super, chociaż ja chyba wolałabym przyjść do przedszkola". 

To zdanie nie brzmi tak drastycznie jak brzmiałoby przy akompaniamencie "Lux Aeterna" (KLIK), a chyba w taki własnie sposób moje słowa usłyszał stojący obok tatuś. W odpowiedzi usłyszałam bowiem:

"PROSZĘ NIE STRASZYĆ MI DZIECKA"*...

piątek, 20 marca 2015

5 plusów i 5 minusów bycia lektorem

Każda profesja ma swoją charakterystykę. Lekarze muszą być odpowiedzialni, ciąży na nich wielkie ryzyko, ale za to dużo zarabiają. Policjant musi przejść szereg stresujących testów sprawnościowych, musi znieść wrzaski egzaminatorów, ale za to później odbije sobie całą frustrację na nastolatkach plujących na chodnik Kierowca tira zmuszony jest opuszczać rodzinę na kilka tygodni, ale jego zarobki też do najniższych nie należą. Jak to jest z lektorem języka angielskiego*?

Źródło http://libtech.com.pl/you-speak-english/

PLUSY

1. Każdy dzień jest inny
Nie ma czegoś takiego jak powtarzalność zajęć nawet w dwóch takich samych grupach pracujących na tych samych podręcznikach. Wszędzie znajdą się ananasy, które z chęcią umilą Ci pracę lub rozpieprzą ją w drobny mak. Na początku swojej pracy do każdych zajęć przygotowywałam szczegółowy konspekt rozpisany co do minuty, etapu i ich celu. Z biegiem czasu zauważyłam, że jakiekolwiek planowanie owszem, ma sens, ale nie na tyle duży, by poświęcać pół godziny na pisanie planu. Obecnie moje konspekty w zdyscyplinowanych grupach składają się z etapów wypisanych za pomocą słów kluczy. W grupach-killerach zdarzało mi się mieć zapisane jedynie "Grupa 3 - Animals", bo 90% zależało od czynników zewnętrznych.

środa, 18 marca 2015

Trust me - I'm a Teacher!

Nie oszukujmy się – szacunek nie bierze się znikąd. Nie dostajemy go w komplecie razem z dyplomem magistra, stanowiskiem dyrektora działu czy wraz z momentem spłodzenia czy urodzenia dziecka. Szacunek, niczym zaufanie, buduje się przez dłuższy, bliżej nieokreślony czas. Za to traci się ten przywilej już nieco szybciej…


Mądre głowy z dziedziny metodyki i rozwoju psychofizycznego dzieci podają 3 etapy, jeśli chodzi o ukierunkowanie dziecięcego pragnienia bycia dostrzeżonym i dowartościowanym. Pierwszym etapem, który przypada mniej więcej na okres przedszkolny, jest Rodzic. Rodzic jest Bogiem, Władcą, Autorytetem i to w jego stronę idą wszelkie dziecięce starania. To dla niego pokój lśni, ubrania leżą równo poskładane, a zabawki stoją w równym rządku na półce.