czwartek, 11 czerwca 2015

Jak dać zabić się perfekcjonizmowi - krótki poradnik.

Mija kolejna godzina spędzona na wegetowaniu z stosie notatek. Jest już 21.00, egzamin jutro o 8.30 więc wypadałoby powoli zamykać ten interes z kserowaną makulaturą i iść spać - w końcu wypoczęty umysł to produktywny umysł. Nie umiem nic. NIC. Wszystko się miesza, każde pojęcie i jego definicja wydają się być podobne do poprzedniego. Każde słówko brzmi podobnie, wszystkie są na "D" albo na "A" - a te mi do głowy wchodzą najgorzej. Nie zdam. Trudno, będzie kampania wrześniowa. Raz nie zawsze, nie muszę być ze wszystkiego najlepsza.... Taa. Idę spać.

Nie mogę spać. W głowie trzepoczą mi słówka i idiomy. Indignation. Chimera. Affiliation. Antidisestablishmentarianism.

1 w nocy. Nie śpię.
1:30. Nie śpię, bo słówka.
2 w nocy. Śpię.

6 rano. Jem śniadanie i wertuję notatki. Wiem jeszcze mniej. Miało mi się ułożyć w głowie przez sen. Nie wiem co robić, połykam kęsy mechanicznie, nawet nie wiem co jem. Kartka numer 10. O cholera, pamiętam, że na kartce numer 3 było takie jedno słówko, nie pamiętam go, ale wiem jak się wymawia. Chryste, gdzie jest kartka numer 3..?!

8.15, paraper przed aulą. Wertuję dalej. Obok siedzi koleżanka i robi to samo, dodatkowo czytając na głos i co rusz pytając mnie co znaczy to i tamto. Odpowiadam - akurat trafia w te słówka, które umiem. Nie mogę się skupić na powtarzaniu. Umiem 9 kartek, nie umiem mniej więcej 10, no może 20% materiału. Czyli nie umiem nic. Nie zdam. Przychodzi koleżanka, mówi, że wczoraj była na domówce i nic nie umie. To tak samo jak ja. Wzięła ściągi. Dlaczego jestem taka głupia i o tym nie pomyślałam? Zapomniałam - nie umiem ściągać, widać to na mojej twarzy jak na białej czystej kartce. Jak wielki czerwony burak na czystej kartce. Przychodzi kolega, mówi, że zostawił notatki w domu i pyta z czego w ogóle dzisiaj piszemy. Koleżanka obok dalej trajkocze. Ktoś rzuca plotkę, że ponoć trzeba było umieć jeszcze jeden unit. Poimprezowa koleżanka wyciąga skserowane notatki, poznaję, że to moje. Szlag by to trafił, zawsze tak jest - siędzę nad materiałami przez długie godziny, dziubdziam kolorowymi pisaczkami i robię rysunki, strzałki i wszystkie inne głupoty, które pomogą mi zapamiętać. Wysłałam je wszystkim przedwczoraj, trzeba się dzielić. Więc się podzieliłam. Teraz wszyscy zdadzą, tylko nie ja. NIC NIE UMIEM.

9:00, piszę. Powoli kończę ostatnie zadanie, coś wszystko wydaje mi się dość proste. Odpowiadam automatycznie, kojarzę. Oczywiście połowę zadania z phrasali zostawiam - tego nie nauczę się nigdy. Połowa jednego zadania to dużo. Nie zdam.

Po egzaminie wszyscy porównują swoje odpowiedzi - mają inne niż ja, czyli mam źle, czyli nie zdam, czyli wrzesień, czyli gratulacje dla mnie, że nie przysiadłam bardziej. 

Wracam do domu, na pytanie mamy jak poszło odpowiadam, że nie wiem, bo nie wiedziałam 5 rzeczy. 

Następny dzień, sprawdzam wyniki na moodlu - 86%! Wow, nieźle. Ale miałam farta, że trafiłam akurat w to co umiem. Super, ale mogło być lepiej. Widzę, że ktoś inny miał 90%.

Ok, jeden egzamin za mną. Jutro następny, muszę w końcu wziąć się do roboty, non stop się obijam. Czas najwyższy, w końcu uczę się DOPIERO od 7 dni...

Źródło http://www.wogole.net/teksty/-niewola-perfekcjonizmu-323/

***

Wpadam na uczelnię, wczoraj byłam na domówce. Dobrze, że mam notatki od Kaśki, cos przeczytam na szybko, mam 15 minut. Dobra, styknie.

9:00 - nawet spoko.
9:30 - już po. Dzwonię do Gośki, czy dzisiaj robimy powtórkę wieczorem. Jutro egzamin, ale walić. Coś się ogarnie.

6 komentarzy:

  1. Ja zawsze twierdzę, że mogło być lepiej i nawet gdy brakuje mi punkta do maksa marudzę, że musiałam coś żle zrobić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też mi się zawsze wydawało, że nie umiem. A potem jakoś szło :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A najlepsze, że nie daje to żadnej nauki na przyszłość i kolejnym razem spina jest taka sama.

    OdpowiedzUsuń
  4. A jak masz max to czujesz niedosyt? 😃

    OdpowiedzUsuń
  5. Cholera, czyli mój przypadek jest jednak kliniczny 😜

    OdpowiedzUsuń