środa, 18 marca 2015

Trust me - I'm a Teacher!

Nie oszukujmy się – szacunek nie bierze się znikąd. Nie dostajemy go w komplecie razem z dyplomem magistra, stanowiskiem dyrektora działu czy wraz z momentem spłodzenia czy urodzenia dziecka. Szacunek, niczym zaufanie, buduje się przez dłuższy, bliżej nieokreślony czas. Za to traci się ten przywilej już nieco szybciej…


Mądre głowy z dziedziny metodyki i rozwoju psychofizycznego dzieci podają 3 etapy, jeśli chodzi o ukierunkowanie dziecięcego pragnienia bycia dostrzeżonym i dowartościowanym. Pierwszym etapem, który przypada mniej więcej na okres przedszkolny, jest Rodzic. Rodzic jest Bogiem, Władcą, Autorytetem i to w jego stronę idą wszelkie dziecięce starania. To dla niego pokój lśni, ubrania leżą równo poskładane, a zabawki stoją w równym rządku na półce.
Drugim etapem jest faza na Nauczyciela obejmująca podstawówkę i część okresu gimnazjalnego (w zależności jak szybko postąpi ewolucja z „gimnazjalisty” na mentalnie skrzywionego „gimbusa”). Tu oceny są zdobywane dla Nauczyciela, który łaskawie pochwali lub zgani i to w niego patrzy się maślanymi oczami. Ostatnim etapem wyodrębnionym przez mądrych psychologów jest etap Kolegów i Koleżanek, czyli etap najdurniejszy ze wszystkich, najbardziej irytujący (wystarczy wyjść z domu i spotkać pierwszą lepszą grupkę młodocianych swagów przesiadujących na barierkach pod Biedrą). Faza ta opiera się głównie na szczeniackich popisach i błyskotliwych tekstach typu „obciągniesz mi?” lub „Twoja matka jest tak gruba, że ma swoją własną orbitę”. Ze swojej strony, opierając się na doświadczeniu i obserwacjach, dodałabym od siebie jeszcze 4 etap przypadający na okres PRZEDprzedszkolny zahaczający o przedszkole, a więc pokrywający się z fazą 1, który nazywam „Fazą Bajkowej Manipulacji”. W skrócie – młodej istotce można wkręcić wszystko za pomocą naklejki, pacynki, piosenki czy byle historyjki opowiedzianej tajemniczym głosem. Faza wielce przydatna przede wszystkim dlatego, że w tym wieku racjonalne argumenty do młodych głów rzadko kiedy przemawiają, i chęć zdobycia pieczątki z kotkiem jest silniejsza niż strach przed skręceniem karku podczas zabawy. Sama ochoczo i konsekwentnie z niej korzystam J
Nie ma co ukrywać, większą część życia dziecko/uczeń spędza w szkole w towarzystwie nauczyciela, pod jego obserwacją, nadzorem i przede wszystkim MENTORSTWEM. Dlaczego więc kiedy sięgam pamięcią do czasów szkolnych, przed oczami stają mi głównie te dziwne (żeby nie powiedzieć „złe”) incydenty z udziałem nauczycieli, zarówno pod kątem wychowawczym jak i dydaktycznym? Pozwolę sobie podejść do tematu chronologicznie.
1.       Podstawówka, klasy 1-3 oraz 4-6. Wuefista typu „creepy”, który nauczanie początkowe potraktował jak szkolenie wojskowe, klasy 4-6 natomiast jak kurs „Jak skutecznie radzić sobie ze sprośnymi komentarzami”. Do tej pory pamiętam dziwne teksty dotyczące naszych dziewczęcych nóg czy innych części ciała. Poziom szacunku z naszej strony? 0.
2.       Gimnazjum, angielski. „Masz 5, najwyraźniej ściągałaś”. „Masz 5, ale stać cię na więcej”. Poziom szacunku również 0.
3.       Liceum. Tu się zatrzymam na dłużej. Uderzył Was kiedyś nauczyciel? Mnie nie, ale moją ówczesną przyjaciółkę tak, na moich oczach, z płaskiego w tył głowy. Powodem było to, że szukała w plecaku ołówka. Szok i niedowierzanie na twarzach wszystkich osób w naszej klasie pamiętam do dzisiaj, łzy przyjaciółki również. Warto dodać, że bezpośrednio po tym mentorskim strzale Jaśnie Pani Nauczycielka kazała jej omówić na stojąco genezę omawianej wtedy lektury. Najgorsze jest to, że nie zrobiliśmy nic. Nauczycielka była typem „Nie-do-ruszenia” stojąca w hierarchii gdzieś ponad dyrekcją a lekko poniżej papieża. Do tego rozwódka z rozchwianiem emocjonalnym, typ suczo-wiedźmy.
Żeby przełamać ten tragiczny nastrój, dodam jeszcze jeden cytat, również pani anglistki (jakim cudem skończyłam po tym wszystkim filologię, sama nie wiem). „Twoje oceny cząstkowe to 5, 5, 5, 5, 4, 4, 6. Moja droga, do 5 na koniec roku jeszcze daleka droga”. Ba dum tss. Poziom szacunku nieznany, lałam wtedy na opinię nauczyciela.


Jakim cudem, ja się pytam, młoda osoba/dziecko/uczeń ma darzyć nauczyciela szacunkiem i zaufaniem do tego pedagogicznego wykształcenia mając styczność z takimi kuriozalnymi sytuacjami? Molestowanie, niesprawiedliwe traktowanie, przemoc fizyczna i psychiczna? Gdzie ci strażnicy Świętej Ortodoksji, którzy tak zgrabnie klecą zdania z mądrych książkach? Gdzie ci nauczyciele z powołania, gdzie te Stowarzyszenia Umarłych Poetów, wykłady prowadzone z głowy a nie przeczytane z książki? Dlaczego dopiero na studiach dowiedziałam się o istnieniu „nauki poprzez zabawę”, o flash cardach i pacynkach, bez których teraz lekcja angielskiego zwyczajnie się nie liczy? Wiecie, nie ma Cię na fejsie – nie istniejesz. Nie było flasha, nie było lekcji. Całe życie, całą swoją edukację nie widziałam na oczy gównianego obrazka, żaden nauczyciel nie udawał ze mną zwierzątek, nie angażował moich wielorakich inteligencji i nie czarował z magicznego kapelusza robiąc durne miny. W skrócie, nie robił z siebie stojącego na rzęsach klauna tak jak robię to teraz ja. 

Chyba jednak zgadza się utarte przekonanie, że najlepiej pamięta się tych złych i wybitnych nauczycieli, tych nijakich wyrzuca się z pamięci. Moje wewnętrzne cierpienie spowodowane tym, że na swojej edukacyjnej drodze spotkałam tylko 1 (sł. JEDNEGO) nauczyciela, który imponował mi wiedzą, podejściem i przede wszystkim szacunkiem jaki sobie wypracował, dzięki któremu jednym tylko spojrzeniem wgniatał nas w krzesła i nie sprawiał nam tym jednocześnie mentalnego bólu, czy chociażby głupiego strachu. Na kierunek nauczycielski poszłam z ambicją zmieniania świata. Po 3 latach pracy nie mam już bynajmniej takich ambicji, ale o tym kiedy indziej…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz