środa, 1 kwietnia 2015

Rodzic = Kłamca

Wspominałam już, że każdy dzień w pracy czegoś mnie uczy? Dzisiejszy dzień nauczył mnie, że TRZEBA KŁAMAĆ.


Ot zwykła sytuacja. Grupa 5-latków. Po moich zajęciach w przedszkolu po chłopca przychodzi tatuś. Chłopiec oznajmia mnie i swojej wychowawczyni, że w piątek go nie będzie, bo idzie do dentysty. Mówi to z uśmiechem na ustach, tatuś obok czeka z kurteczką. Na co ja, również z uśmiechem odpowiadam...

"Ooo super, chociaż ja chyba wolałabym przyjść do przedszkola". 

To zdanie nie brzmi tak drastycznie jak brzmiałoby przy akompaniamencie "Lux Aeterna" (KLIK), a chyba w taki własnie sposób moje słowa usłyszał stojący obok tatuś. W odpowiedzi usłyszałam bowiem:

"PROSZĘ NIE STRASZYĆ MI DZIECKA"*...

*Pominę sam fakt, że gdybym chciała dziecko postraszyć dentystą to pokazałabym mu pewien kultowy odcinek "Happy Tree Friends". Tu wyraziłam jedynie spontaniczne zdanie na zapodany przez dziecko temat.

Och. Okej, w porządku, może nie powinnam się odzywać, może powinnam zatiutać jak zrobiłaby to Wykształcona Pani Dydaktyk, Strażniczka Świętej Ortodoksji, i powiedziała coś w stylu "Och to wspaniałe, wizyta u dentysty to najcudowniejsza rzecz na świecie, będziesz zachwycony, tyyyyle zabawy, tyyyyyle radości, och jeju, i dostaniesz naklejkę z napisem Dzielny Pacjent i szczoteczkę zmieniającą kolor pod wpływem ciepłej wody, i na dodatek" ble ble ble... Może i powinnam, problem w tym, że NIGDY NIE OKŁAMUJĘ DZIECI.

Wyobraźmy sobie wagę. Zwykłą analogową wintydż sklepową wagę, na której panie z mięsnego po jednej stronie kładły szynkę a po drugiej mosiężne odważniki. Tyle, że my po jednej stronie położymy komfort i święty spokój rodzica oraz przeświadczenie dziecka, że dentysta (czy cokolwiek innego, szczepienie, pierwszy dzień w szkole, przekłuwanie uszu...) to świetna zabawa, czyli w skrócie mówiąc JAKIEKOLWIEK wierutne kłamstwo. Po drugiej stronie zaś położymy szacunek, zaufanie, szczerość i przygotowanie do prawdziwego dorosłego życia.

Cholera. Do tej pory pamiętam jak piekielnie zła byłam na mamę, która mówiła, że wkłucie wenflonu nie boli. Jak potwornie zdradzona się czułam kiedy przy pierwszej próbie jednak ten ból poczułam, a na mojej dłoni pojawił się mały siniak. "Przecież OBIECAŁAŚ, że nie będzie boleć! OBIECAŁAŚ!!!", wykrzyczałam zalana łzami, odpychając mamę...
Obiecała. I oszukała. Bo bolało, i zawsze boli, boli do teraz, każda igła wbijana w skórę boli, jak można wmawiać, że nie?

Odkąd pamiętam zawsze traktowałam dzieci jak LUDZI. Nie mówiłam do nich dziwnie zniekształconym głosem typu "Och laluniu, a cio ty mas tutaj, pokas misiacka, a jak ma misiacek na imie? Pusio? No slicnie". Matko, dostaję torsji jak słyszę coś takiego. Gdzieś kiedyś wyczytałam, że dzieci garną się do dorosłych, którzy traktują je jak normalne inteligentne jednostki społeczne a nie jak retardów. Dlatego nie przyszłoby mi do głowy, by na pytanie dziecka "Czy borowanie boli?" odpowiedzieć "No coś Ty, ani troszkę!". Całkiem normalną rzeczą jest powiedzieć "Nie wiem kochanie, to zależy od dziurki, nie będzie to na pewno najprzyjemniejsza rzecz na świecie, ale możesz być pewien, że będę przy tobie przez cały ten czas i nie pozwolę, by stała ci się krzywda. Trzeba to przetrwać, jestem pewna, że tobie się uda, bo jesteś najodważniejszym chłopcem jakiego znam!".

Amen. I przynajmniej będę mieć pewność, że po wszystkim dziecko nie będzie mieć do mnie żalu i poczucia, że je zdradziłam czy oszukałam. Bo tak, drodzy rodzice - life is hard, sometimes sucks. Ból fizyczny jest nieodłącznym elementem ludzkiego życia na tym świecie, na które zaprosiliście swoją pociechę. Jeżeli więc nie masz na tyle siły i pomysłu, by być fair wobec własnego dziecka a w zamian za to idziesz na łatwiznę, by mieć święty spokój to gratuluję. Odcinaj od nieprzyjemnych doświadczeń, wychowuj bezstresowo. Kolejny nieprzystosowany do życia mały człowiek in progress...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz